Wednesday, October 10, 2012

#2 Znalazłeś.


Dzień  po degustacji kociąt, wataha wylegiwała się na swojej zarośniętej i przykrytej  już od dawna śniegiem polance.  Tatchit spał, Otis rozmyślał (pewnie o ich marnym życiu, jak zwykle), a Kanae obserwowała migocące płatki śniegu. Zima była dosyć uciążliwą porą roku, ze względu na zdychające zwierzęta w lesie. Zapowiadał się leniwy dzień, ta pogoda zawsze wprawiała wilki w senny nastrój.

***
-Zapowiada się bardzo... ciekawy dzień. – westchnął Tatchit patrząc zmęczonymi ślepiami na resztę grupy.
-Chyba, że ktoś nas odwiedzi – odpowiedziała z (na swój sposób) słodkim „uśmiechem” Kanae.
-Nie sugeruj nawet, że ten odmieniec do nas przyjdzie.
-Nawet jeśli, to co?
-Wygląda na silnego.
-Tchórzysz?
-Nie.
-Tak.
-Uspokójcie się.  – warknął najwyraźniej zbulwersowany Otis. Trzeba przyznać, że to on był najbardziej rozsądnym wilkołakiem. Zawsze (bez wyjątków) wiedział jak się zachować, co zrobić, powiedzieć... a co najgorsze, zawsze ma rację. Po jego kwestii Kanae i Tatchit się ogarnęli. Tak mijała godzina za godziną...
***
-Hej, heeej!
Tatchit otworzył oczy i obrócił głowę. Był to Seth. Odmieniec, o którym była już mowa. Tatchit uważał go za psychicznego, Kanae za normalnego, a Otis... po prostu mu nie ufał. Był wielkim, czarnym wilkiem o pomarańczowych ślepiach. Zawsze szukał kłopotów i wszystkim zawracał głowę. Niby coś normalnego, ale on był ponury, wszystko o czym mówił było... po prostu mroczne...?
-Czego chcesz? – spytał najwyraźniej obudzony Otis.
-Zwady szukam. - odpowiedział szyderczo Seth.
-A co jeśli ją znajdziesz? - spytała Kanae.
-Będzie ciekawie. - rzucił. Tatchit utrzymywał, że jednak jej nie znajdzie, ale wiedział, że im nic nie dotrze do rozumu.
-I to bardzo.

_________________________________________________________________

Mam nadzieję, że znowu się podobało. :3
Posty bd zamieszczać nieregularnie, więc nie miejcie pretensji. I piszcie komentarze.
Pozdro dla Kluska i Majtki. :D

~Teq. 

Thursday, September 13, 2012

#1 Kanae, Otis, Tatchit i ich zimowe perypetie.

Nastała noc, księżyc w nowiu. To odpowiednia pora na polowanie. Nie, nie chodzi o wampiry. Chodzi o bezlitosne besie tracące głowę dla księżyca - wilkołaki.

* * *

Kanae, Otis i Tatchit mieszkali we Francji, dokładniej w Paryżu. Ale nie w tej ekstrawagandzkiej części. Nie. Wręcz przeciwnie, zajmowali małą polanę w lesie Salinas. Kanae zawsze chciała się z tąd wyrwać, do miasta - to było jej  jedyne marzenie, które miało się spełnić... 
Właśnie szykowała się do polowania.
-Słuchajcie. Dziś w nocy NIE ROBIMY NICZEGO GŁUPIEGO. Powtórzcie.
-Nie róbmy niczego głupiego - posłusznie powtórzyła reszta grupy.
-I unikamy obcych wilkołaków. - dodał Otis.
Wreszcie, czas transformacji.
Kanae pobiegła za przyczepę i rozpoczęła przemianę. Ledwo zdążyła zdjąć ubrania, już nim była.
Nagle zza przyczepy wyskoczył wielki, muskularny wilk z bujną, połyskującą w świetle księżyca grzywą. Czekały na nią już dwa inne osobniki, srebrnoszary i brunatny. Wadera zawarczała, było to jednoznaczne z tym, że trzeba ruszać. 
Biegli przez pokryty zimnym śniegiem las, szukając pożywienia. Najgorsze w zimie było to, że ich wielkie, silne łapy zostawiały ślady na subtelnym podłożu, co było dość ryzykowne, a zwierzęta chowały się do swoich głęboko ukrytych norek zaś większość karibu zdechło z głodu lub zimna. Jednak wataha szukała dalej.

* * *

Po paru godzinach biegu wyszli na ulicę, opuszczając "dom".Wolnym krokiem przemierzali ulicę za ulicą.
Po kwadransie znaleźli coś w rodzaju darmowego sklepu.
Kanae wyszczerzyła kły, a Otis dobrze wiedział, co przywódczyni chce zrobić. Zagrodził jej drogę, jeżąc sierść na karku.
Dokąd chciała iść? Do sklepu zoologicznego.
"Nie róbmy niczego głupiego, hę?" pomyślał Otis (on jako jedyny jako-tako kontrolował się w drugiej postaci). Niestety, wygrała większość, Tatchit był za zjedzeniem bezbronnych zwierząt na sprzedaż.
Nie miał wyboru, przeszedł przez ceglany mur za resztą, przy czym wydrapał głębokie rysy swoimi ostrymi jak brzytwy pazurami. Kanae rozwaliła drzwi i weszła do środka.
Od czego zacząć? Może świnka morska? Albo kanarek? Nie, to zdecydowanie za mało. Na końcu korytarza stał karton z małymi kotkami, które nie wiedziały, co je czeka...
Bestie rzuciły się na nie, rozdzierając im gardła. Tylko Otis zrobił to niechętnie, ale "ktoś w końcu musi przetrwać zimę" powiedział sam do siebie.

_________________________________________________________________

Mam nadzieję, że pierwszy rozdział się podoba. :3
Proszę o komentarze, motywują do dalszej pracy.
Dzięki za przeczytanie,

Tequilla.